niedziela, 24 lipca 2011

Rodzina jako dom duchowy i mały Kościół

o. Jacek Salij OP


            Żyjemy w czasach, w których prawie wszystkie domy duchowe doświadczają kryzysu. Coś się musi dziać w naszej kulturze skoro praktycznie wszystkie domy duchowe - Ojczyzna, Kościół i rodzina - przechodzą jakiś kryzys. Nie jest wykluczone, że źródłem tego jest dziedzictwo oświeceniowego indywidualizmu, którego główny impuls, dostrzeżony i sformułowany przez Jana Jakuba Rousseau w traktacie „Umowy społecznej”, stawiał w konflikcie jednostkę ludzką i wspólnotę.
Pan Bóg stworzył zwierzęta: jedne jako stadne, drugie jako samotnicze. Ale człowiek został stworzony nie jako „stadny” czy „samotniczy”, ale jako istota z natury swojej społeczna, a więc predestynowana do życia we wspólnocie. Przeciwstawianie poszczególnego człowieka wspólnotom, do których należy, a zwłaszcza wspólnocie tak głębokiej jak rodzina, jest wbrew ludzkiej naturze. Przecież Pan Bóg tak stworzył człowieka, że do tego, aby człowiek w ogóle się pojawił, potrzebna jest głęboka jedność jego mamy i taty. I to taka jedność, która powinna być trwała i która tworzy pewną przestrzeń miłości. W niej później urodzi się człowiek, będzie wychowywany i wprowadzany w życie społeczne. Jakże więc można przeciwstawiać sobie poszczególnego człowieka tak głęboko angażującym go wspólnotom, jak rodzina, Kościół czy Ojczyzna.
Chciałbym zwrócić uwagę na dwa podstawowe zagadnienia. Pierwsze to uświadomienie sobie tego, co to jest dom duchowy, na czym on polega. Drugie zaś, to zrozumienie specyficznego wymiaru rodziny jako „Kościoła domowego”.

Dom duchowy


Dom duchowy posiada trzy wymiary. Pierwszy wymiar to bycie u siebie. Drugi to bycie we wspólnocie osób bliskich. Trzeci to bycie w miejscu bezpiecznym.

Dom duchowy to bycie u siebie.

Jeśli ja (albo mój współmałżonek, albo któreś z naszych dzieci) we własnym domu czuję się obco, jakby nie u siebie, znaczy to, że nasz dom znajduje się w stanie kryzysu. Warto uświadomić sobie różne procesy, jakie dzieją się w naszych rodzinach. Zdarza się czasem, że ktoś z członków rodziny unika domu. Nie mówię o sytuacjach, kiedy tej nieobecności wymaga praca czy inne sytuacje życiowe, ale kiedy dom nie spełnia funkcji ofiarowywania człowiekowi tego daru, którym jest bycie u siebie. Nieraz wybieramy emigrację wewnetrzną, to znaczy zamykamy się w swoich czterech ścianach, izolując się od innych (np. siedząc godzinami i niekoniecznie potrzebnie przy komputerze). Sądzę, że mamy tu do czynienia z kryzysem domu, z kryzysem tej jego funkcji, jaką jest obdarowywanie tym, że jest się naprawdę u siebie.

Drugą funkcją domu jest wspólnota.
Dom jest miejscem, gdzie mieszkają osoby bliskie sobie, osoby, na które można liczyć również w chorobie i we wszelkich sytuacjach trudnych, osoby, które wzajemnie obdarowują się sobą. “Dobra żonka darem Bożym jest” – powiedział pięknie Mikołaj Rej. Chciałoby się dodać: “Również dobry mężulek darem Bożym jest”. Prawdą jest, że w dniu waszego ślubu wzajemnie obdarowaliście się sobą. Ale tak ostatecznie, to Pan Bóg obdarował cię twoją żoną czy twoim mężem. Wspólnoty nie da się stworzyć przez samo tylko zwyczajne postanowienie. Wspólnotę tworzy się poprzez pewną postawę duchową, przez wewnetrzną formację.
Musimy uświadomić sobie jak wielkim darem Bożym jest dziecko. Obdarzanie nie jest tutaj jednostronne, ale poniekąd symetryczne. Pan Bóg obdarza małżonków dziećmi, ale zarazem dzieci obdarza rodzicami. Przyjąć Boży dar w postaci osoby to zazwyczaj ciężka i trudna praca. Jeżeli Bóg obdarował cię żoną, to jest to dar bez porównania większy, niżby ci ktoś ofiarował wymarzony samochód. Bo współmałżonek to żywa osoba, a przyjęcie daru w postaci żywej osoby wymaga pewnej postawy całożyciowej. Przyjmowanie takiego daru jest trudne. Myślę, że gdzieś tu leży jedna z przyczyn, dla których przeciętni małżonkowie częściej dzieci unikają, niż ich pragną. Pragną dzieci ci ludzie, którzy ich mieć nie mogą, ale też, gdyby mieli dwoje, to zapewne już by im to wystarczyło. Prawdą jest, że dziecko jest darem Bożym trudnym do przyjęcia, ale zarazem jest ono darem  przekraczającym wszelką wyobraźnię.
 Innym tematem, bardzo istotnym i ważnym jest sposób, w jaki kochamy nasze dzieci. Bo Pan Bóg pragnie, aby nowi ludzie przychodzili na świat w przestrzeni miłości, miłości prawdziwej, i żeby w tej przestrzeni rośli, dojrzewali i wchodzili w życie społeczne. Jednym z najcięższych grzechów w naszej miłości do dziecka jest nieumiejętność zauważenia, że prawdziwa miłość do niego musi być zanurzona w miłości małżonka. Jest coś chorego w sytuacji, kiedy rodzi się dziecko i małżonkowie są tak bardzo zafascynowani tym wielkim darem, że rozluźniają się więzy między nimi. Nie tak powinny być dzieci kochane. Nie jest tak, że dziecko masz kochać mniej niż swojego współmałżonka. Ale spośród ludzi nie dziecko masz kochać na pierwszym miejscu, ale twojego męża czy żonę. Mówię tu o miłości prawdziwej. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach są różne sytuacje trudne, gdzie taki model nie jest łatwy do wprowadzenia. Czasem mamy poczucie, że kochamy prawdziwie i prawdziwie się poświęcamy, tymczasem w naszej miłości rodzicielskiej jest coś chorego. Miłość dziecka jest wówczas jakby obok miłości małżeńskiej czy nawet dokonuje się kosztem miłości małżeńskiej.
Trzeci wymiar domu duchowego: bezpieczeństwo.
Dom to jest normalne miejsce posiłku, odpoczynku, tutaj jest ciepło, nie dochodzi deszcz ani wiatr czy mróz, ani zły pies, słowem, w domu możemy się czuć bezpiecznie.
Przypatrzmy się,  w jaki sposób zwracamy dzieciom uwagę na ich złe zachowanie. Są dwa modele reakcji rodzicielskiej na różne grzechy czy grzeszki dziecka. Można dziecku ciagle zwracać uwagę i pokazywać, jakie jest okropne, nic nie warte. Ufam, że taka postawa jest wam obca. Można natomiast w taki sposób zwracać uwagę, że dla dziecka stanowi to następny dowód, że jest ono bardzo kochane i ważne dla rodziców.
W dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy, a zwłaszcza nasze dzieci, wystawieni jesteśmy na wpływy niewiary, demoralizacji, pogardy dla słabych i ubogich – bardzo musimy troszczyć się o to, żeby przynajmniej do naszego domu takie wpływy nie dochodziły (np. poprzez telewizor czy internet). Zadaniem domu jest również neutralizowanie złych wpływów, jakim nasze dzieci poddane są poza domem.
Podsumujmy tę część naszej katechezy: Dom duchowy tworzymy wtedy, kiedy jesteśmy u siebie – nie tylko ja, także mój mąż, moja żona, każde z naszych dzieci, także mama i tata, teść czy teściowa – wszyscy. Dom to również wspólnota, wszyscy jesteśmy sobie wzajemnie bliscy, możemy na siebie liczyć. Dom to wreszcie miejsce bezpieczeństwa dla każdego. Nie tylko dla tych, co są silni, tylko dla każdego.

Mały Kościół


Warto sobie uświadomić pewne podobieństwo między ślubem a sakramentem chrztu. Kiedy jako dziecko zostałem przyniesiony do chrztu, to sam Chrystus Pan ustanowił mnie świątynią Bożą, miejscem szczególnej obecności Bożej. A w dniu ślubu to dwoje ludzi ochrzczonych zostaje wybranych na to, żeby wspólnie być świątynią Bożą, żeby kształtować kościół domowy. Otóż podobnie jak dom duchowy ma trzy wymiary (bycie u siebie, we wspólnocie kochających się osób, zapewnienie bezpieczeństwa), trzy wymiary ma również świątynia czyli kościół domowy: Każda prawdziwa Świątynia, a zatem również Kościół domowy, jest to miejsce szczególnej, obdarzającej nas Bożej Obecności, miejsce składania ofiar podobających się Bogu oraz miejsce świadectwa.
To, że rodzina zbudowana na sakramencie małżeństwa jest – powinna być – małym Kościołem, czyli miejscem szczególnej Bożej obecności, zawiera w sobie wezwanie, ażeby w życiu każdego z jej członków, ale również w ich życiu rodzinnym Pan Bóg był naprawdę na pierwszym miejscu. Wyraża się to w poważnym traktowaniu Bożych przykazań, pielęgnowaniu życia modlitwy, ale również w realnym usłyszeniu słów Chrystusa Pana, że kto męża lub żonę, brata lub siostrę albo rodzone dziecko kocha więcej niż Jego, nie jest Go godzien.
Nie chodzi o to, żebyśmy współmałżonka albo dzieci kochali mniej niż Chrystusa. Chodzi o to, żeby nasza miłość małżeńska i rodzicielska była zanurzona w miłości Boga. Mówiłem już o tym, że miłość do dziecka wtedy jest prawdziwsza, kiedy jest ono miłowane w naszej miłości małżeńskiej, to znaczy w miłości żony do męża i męża do żony. Przenieśmy ten model na wyższy poziom: Starajmy się o to, żeby wszystkie nasze miłości, w tym przede wszystkim miłość małżeńska, zanurzone były w miłości do Boga. Właśnie na tym polega to, że Bóg jest dla nas naprawdę na pierwszym miejscu.
Jeżeli rodzina to mały Kościół, trzeba troszczyć się o to, żeby nie zabrakło w naszej rodzinie modlitwy, w tym również modlitwy wspólnej. Kiedyś zwierzył mi się młody ojciec, że po urodzeniu się pierwszego dziecka (obecnie mają ich czwórkę), oboje wpadli na pomysł, żeby zacząć się wspólnie modlić. “Żeby dla naszego dziecka wspólna modlitwa w rodzinie była zwyczajem niepamiętnym”. Mógłbym dziesięć lat myśleć, a czegoś takiego bym nie wymyślił. Żeby coś takiego wymyślić, trzeba samemu mieć dziecko i w duchu wiary myśleć kategoriami jego dobra, również dobra najważniejszego.
Inny konkretny przykład troski o wspólną modlitwę w rodzinie: W rodzinie było trzech chłopaków. Wchodzili w trudny wiek i nie sposób było namówić ich do wspólnej modlitwy. Wówczas tata wpadł na pomysł i wymyślił sześć scenariuszy modlitwy. Codziennie rzucali kostką, który z nich odmawiać. Dzieciom tak to się spodobało, że nie mogły doczekać się wieczornej modlitwy.
Obecność Boga w naszym Kościele domowym nie może być  sprowadzana tylko do wspólnej modlitwy, krzyża na ścianie, czy świętych obrazów – chociaż wszystko to jest bardzo ważne. Stawianie Boga na pierwszym miejscu to znaczy również zachowywanie Jego przykazań. Jeżeli jesteśmy małym Kościołem, to nie może być tak, że w naszym domu dzieje się pijaństwo, rozpusta czy ciągłe kłótnie.
Drugi wymiar rodziny jako świątyni: tutaj możemy i powinniśmy składać Bogu miłe Mu ofiary. Myślę, że nigdy dość przypominania, co to jest ofiara. Mentalność współczesna już na samo słowo “ofiara” reaguje skurczem serca. Przypomnjmy jednak definicję “ofiary”. Ofiara jest to miłość, której staramy się być wierni również wówczas, kiedy to trudne, a nawet kiedy to bardzo trudne. Życie małżeńskie z natury wzywa do składania ofiary z samego siebie. Różne sytuacje wzywają wzywają ponadto do ofiar szczególnie trudnych.  To może być poważna choroba jednego z członków rodziny, czy bardzo często w dzisiejszych czasach zwyczajna bieda. To może być sytuacja trudnego dziecka, czasem trudnego współmałżonka.
Kiedy mówimy o życiu małżeńskim i rodzinnym w wymiarze ofiary, koniecznie pamiętajmy o szczególnym znaczeniu coniedzielnej Mszy świętej. Eucharystia jest niewyczerpanym źródłem, z którego możemy czerpać, jeżeli zależy nam na tym, żeby od samego Chrystusa czerpać zdolność do ofiarnego życia. Jest jednym z najwspanialszych owoców ostatniego Soboru to, że praktycznie wszystkie małżeństwa zawierane są podczas Mszy świętej.
Po trzecie, świątynia jest miejscem świadectwa. Mały Kościół jest miejscem przekazywania wiary dzieciom, ale również miejscem szczególnie skutecznego przekazywania wzorów życia prawdziwie chrześcijańskiego. Jeżeli rodzina jest naprawdę małym Kościołem, wówczas jej świadectwo promieniuje również na zewnątrz – zazwyczaj zresztą jakby mimochodem.
Dzisiaj (w czasach, kiedy pojawiło się niemal powszechne zwątpienie w samą możliwość wytrwania w małżeństwie aż do śmierci) czymś niesłychanie ważnym jest to, żeby dawać świadectwo, że w małżeństwie jest się na zawsze, czyli do śmierci. I że dopiero wtedy w rodzinie jest “normalnie”, “tak jak trzeba”.

Tekst nieautoryzowany, zredagowany na podstawie katechezy Ojca Jacka Salija  wygłoszonej 6.12.2002 r.